długodystansowiec długodystansowiec
2820
BLOG

Solidarność Walcząca. Praca w tle. Wspomnienia.

długodystansowiec długodystansowiec Rozmaitości Obserwuj notkę 46

 

 Solidarność Walcząca. Praca w tle.

 

Kto kon­tro­luje przeszłość, ten ma władzę nad przyszłością. 

                                                                                         George Orwell

 

Może nie powinno się wracać do przeszłości tylko, że czasami przeszłość jest ogromnie nachalna. Zamyka się jej drzwi sądząc, że już jest się bezpiecznym przed jej zakusami, aby z czasem zobaczyć, że przez chwilę naszej nieuwagi wślizgnęła się przez niedomknięte okno.  

W 2006 wróciłam do Polski po wielu latach emigracji. Cieszyłam się z tego powrotu jednakowoż okazał się on dla mnie w wielu aspektach bardzo, określając to eufemistycznie, nieprzyjemny a polska rzeczywistość zupełnie nieprzyswajalna.

To chyba Mickiewicz powiedział, że jak się raz emigrowało to pozostanie się emigrantem na zawsze. We wrześniu 2013 ponownie wylądowałam w Kanadzie z silnym przeświadczeniem, że do Polski w sensie fizycznym jak i jakimkolwiek innym wracać już nie chcę. Od chwili, kiedy wsiadłam do samolotu dziewięć miesięcy temu nie gościłam na Salonie24 i unikałam w większych dawkach wiadomości z Polski. Dopiero Kaśka Mąkowska-Pyzol powiedziała mi wczoraj o książce Igora i nastawała, ze znaną nam wszystkim na Salonie stanowczością i siłą perswazji, że koniecznie powinnam odpowiedzieć na jego apel i napisać o swoich doświadczeniach z SW.

Na emigracji przebywałam od października 1987 roku. Do roku 2006 moje kontakty z Polską były bardzo sporadyczne. Nie śledziłam z wypiekami na twarzy jak to czyniło wielu emigrantów tego, co dzieje się w kraju. Moje doświadczenie Polski zatrzymało się na 1987 roku. Kiedyś otrzymałam zaadresowany do mnie list, z informacją, że zainicjowany został projekt Encyklopedii Solidarności. Proszono o jakieś wspomnienia. Nigdy na ten list nie odpowiedziałam gdyż nie chciałam występować w roli „kombatanta”. Tak u mnie, jak i u wielu byłych działaczy opozycyjnych, dominowało przeświadczenie, że przecież robiliśmy to, co wtedy powinno się robić i nie przykładaliśmy wagi do spisywania naszych wspomnień. Z czasem zdałam sobie sprawę z tego, że to był błąd.

Po powrocie, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczyłam, że zapis wydarzeń tamtych dni drastycznie odbiegał od tego, co pamiętałam. Zdanie wypowiedziane przez Orwella, Kto kon­tro­luje przeszłość, ten ma władzę nad przyszłością uderzyło mnie swoją polityczną aktualnością. Zaczęłam się wypowiadać na S24.

Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że to i tak niczego nie zmieni. Nie tylko z lewa, ale również z prawa są ludzie przywiązani do swojej interpretacji historycznych wydarzeń. Ktoś zajmujący się współczesną historią Polski, ponoć latami szukał świadków wypadku samochodowego, jakiemu uległ Edward Majko z Pierścionkiem. Kiedy jednak napisałam, że byłam na miejscu wypadku nikt się ze mną nigdy nie skontaktował.

Pisałam o niektórych wydarzeniach, aby ten zapis „z drugiej strony” w jakiś sposób stanowił przeciwwagę dla ewidentnie preparowanej historii tamtych dramatycznych czasów, których chcąc nie chcąc, byłam aktywnym uczestnikiem i świadkiem. Pragmatyka Okrągłego Stołu narzuciła historyczną interpretację minionych wydarzeń z niepokojącym przechyłem w lewo. To, co miało być historią stało się po raz kolejny polityczną propagandą. Z jednego jednak nie zdawałam sobie sprawy wystarczająco jasno: mafijno-polityczno-SB-cki układ jest tak samo silny jak dawniej i posiada długie, często bardzo groźne macki. Tyle chciałam napisać tytułem wstępu.

Moje wspomnienia o Solidarności Walczącej piszę z perspektywy osoby pracującej w tle wielkich organizacji i wielkich wydarzeń. Takich jak ja, tych pracujących w tle, stanowiących organizacyjne zaplecze, było bardzo dużo.

W jaki sposób zetknęłam się z SW? Kornela Morawieckiego poznałam w Zarządzie Regionu NSZZ we Wrocławiu i osobiście od tego czasu nigdy go nie spotkałam. Kornel był już wtedy legendarną postacią dla nas młodych zaangażowanych w rozwijającą się Solidarność. Oczywiście na nas nie zwracał uwagi, zresztą zawsze wyglądał na roztargnionego i pochłoniętego swoimi myślami. Potem, już w stanie wojennym żartowaliśmy, że SB i tak nie złapie Kornela gdyż jest tak roztargniony i nieprzewidywalny, że nie są w stanie za nim nadążyć.

Jak potoczyły się moje losy po 13-ym grudnia to po części opisałam w poprzednich notkach. Współpracę z SW rozpoczęłam właściwie zupełnie przypadkowo w 1984 roku.

Mieszkałam we Wrocławiu na Kwiskiej 41/28. Wynajmowałam tam mieszkanie od starszego pana z dużymi solidarnościowymi sympatiami, który wielokrotnie służył mi pomocą w tamtych trudnych czasach i którego wspominam z dużą serdecznością. Jeśli chodzi o mieszkańców to Kwiska była specyficzną ulicą. Mieszkało na niej wielu solidarnościowych działaczy, miedzy innymi Władysław Frasyniuk i Barbara Labuda, ale również wielu oficerów SB. Pewnego dnia udałam się piętro niżej do sąsiada, młodego asystenta na Politechnice Wrocławskiej, aby mi pomógł z jakąś drobną naprawą w mieszkaniu. Ku mojemu zdziwieniu drzwi otworzył Piotr Bielawski.

Bielawski był przed stanem wojennym dziennikarzem TV Wrocław. Miał zdecydowane sympatie solidarnościowe i był doradcą Krajowej Komisji Koordynacyjnej Kolejarzy „S”. Pamiętałam go z Zarządu Regionu gdzie czasami wpadał razem z innym dziennikarzem Piotrem Załuskim, ubrany w czarne oficerki i charakterystyczne długie, czarne futerko, które nosił z iście bohemowską nonszalancją a z powodu, którego przezywano go Nuter. Po ogłoszeniu stanu wojennego po Wrocławiu chodziły słuchy, że był internowany i brał udział w głodówce a po przewiezieniu do szpitala uciekł i się ukrywa.

Tak, więc Bielawski otworzył drzwi i obydwoje po prostu w pierwszej chwili, mówiąc kolokwialnie, zgłupieliśmy. Po chwili konsternacji oczy Piotra zaczęły rzucać błyskawice i wysyczał: „pamiętaj, nigdy mnie nie widziałaś i nawet mnie nie znasz” i trzasnął drzwiami. Stałam jak wryta, ale po kilku minutach zapukałam jeszcze raz. Pomyślałam, że muszę mu powiedzieć o tym, że miejsce, w którym się ukrywa nie jest zbyt bezpieczne. Moje mieszkanie piętro wyżej było pod stałą obserwacją, a na drugim piętrze mieszkał Zdzisław Kmetko, SB-ek z bardzo złą reputacją. Piotr wpuścił mnie do środka. Długo rozmawialiśmy i dowiedziałam się, że ma problem z bezpiecznymi kryjówkami. Zaoferowałam mu swoją pomoc.

Tak zaczęła się nasza kilkuletnia współpraca. Piotr pracował dla SW. Szybko wciągnął mnie do pisania artykułów i redagowania serwisu informacyjnego, który w dużej części polegał na wyłapywaniu z reżimowej prasy różnego rodzaju absurdów wskazujących na rządową niekompetencję i manipulację.

Dużym problemem, jak wspomniałam, było organizowanie bezpiecznych mieszkań. Czasami aż nie chce mi się wierzyć, że przez trzy lata od 1984 do połowy 1986 Piotr zmieniał kryjówkę kilkadziesiąt razy. Bardzo pilnowałam tego, aby ze względu na bezpieczeństwo nie przebywał w jednym mieszkaniu dłużej niż trzy tygodnie. Te trzy lata to był dla mnie ogromny wysiłek organizacyjny i emocjonalny. Po kilku latach ukrywania się było widać, że Piotr coraz gorzej znosi tę sytuację. Ciągły stres, utrudniony kontakt z rodziną, brak stabilizacji i nieustające przeprowadzki były przyczyną trwających wiele dni migren. Jego z natury wybuchowy charakter czasami wydawał się nie do zniesienia. Trzy razy udało mi się znaleźć mieszkanie daleko od Wrocławia i to był jedyny czas, kiedy czuł się bardziej swobodnie gdyż mógł wyjść na spacery, pójść do sklepu i po prostu nie czuć się jak ścigane zwierzę. Najbardziej radosne były dla niego te chwile, kiedy udało mi się zorganizować spotkanie z żoną. Pobrali się w więzieniu i mieli małe dziecko, za którym Piotr bardzo tęsknił.

Dzisiaj, kiedy z perspektywy czasu wspominam tamte lata to sama się zastanawiam jak to wszystko można było zorganizować. Biorąc pod uwagę ilość ukrywających się, drukarnie, kolportaż, ludzi organizujących papier, materiały potrzebne do druku, etc., to chyba pół Wrocławia było w taki czy inny sposób zaangażowane w podziemną działalność. Cała masa ludzi działających w tle.

W strukturach SW była relatywnie najmniejsza ilość wpadek. Sądzę, że było tak dlatego, że była to stosunkowo najmniej infiltrowana podziemna organizacja. Może się mylę, gdy jednak po latach ujawniają się nazwiska osób, które współpracowały z systemem, SW przedstawia się w całkiem dobrym świetle. Zasadą było, że wie się jak najmniej. Ze swojej strony zajmowałam się organizowaniem mieszkań dla Bielawskiego i redagowaniem materiałów do podziemnej prasy. Za skrzynki, gdzie zostawiało się materiały czy miejsca na organizacyjne spotkania odpowiedzialny był ktoś inny. Wzajemnie nie znaliśmy się i nasze drogi się nie krzyżowały.

Po wyjściu z internowania bardzo długo nie mogłam znaleźć pracy. Gdziekolwiek się zgłaszałam natychmiast pojawiało się SB i w najlepszym razie pracowałam kilka dni zanim mnie zwolniono. Jednego dnia jednak okazało się, że chce mnie zatrudnić, jako swojego asystenta prof. Olgierd Czerner, ówczesny dyrektor Muzeum Architektury we Wrocławiu. Ogromnie się wtedy ucieszyłam. A co było najzabawniejsze miałam być odpowiedzialna za muzealne wydawnictwa a praca wiązała się z nieograniczonymi wizytami w drukarniach. A więc ja, działacz opozycyjny, któremu regularnie przeszukiwano mieszkanie i pod byle pretekstem przesłuchiwano miałam być odpowiedzialna za wydawnictwa! Zdawałam sobie oczywiście sprawę z tego, że SB nie interweniowało w tym przypadku gdyż liczyło, iż podprowadzę ich do solidarnościowych kontaktów w drukarniach.

Z czasem jednak okazało się, że praca w Muzeum dała zupełnie nieoczekiwanie inne możliwości. Było to jedyne muzeum w Polsce poświęcone architekturze a więc dosyć często miały tam miejsce najróżniejsze prestiżowe wystawy. Od roku bodajże 1985-go Muzeum zaczęło organizować wystawy, na których otwarcie zapraszano amerykańskiego konsula. Nie pamiętam już jego nazwiska, ale zapamiętałam imię – Spike. Był to stosunkowo młody człowiek, bardzo wykształcony, znający dobrze język polski i polską historię. Bielawski chciał abym nawiązała z nim kontakt, gdyż miałam przekazywać mu informacje od SW. Udało mi się to bez większych problemów, gdy konsul przybył na otwarcie jednej z wystaw. Powiedziałam mu gdzie na terenie muzeum będę ukrywać informacje z podziemia.

Od Bielawskiego dostawałam plik notatek zapisanych drobnym maczkiem. Otwarcie wystaw miało miejsce wieczorami, więc po południu, między drugą a trzecią przyjeżdżali funkcjonariusze SB, aby sprawdzić i obstawić budynek. Musiałam więc informacje zdeponować w umówione miejsce wcześnie rano aby nic nie budziło podejrzeń.

Wszystko działało bez zarzutu do czasu wystawy Wojciecha Madeyskiego, naczelnego architekta Chicago w 1986 roku. Kiedy rano przyjechałam do pracy w Muzeum już się roiło od SB. Może obawiali się bardziej niż zwykle gdyż Madeyski był Polakiem. Tak czy inaczej nie miałam możliwości dojścia do skrytki. Postanowiłam poczekać do wieczornej uroczystości otwarcia. Podeszłam do Spika po pretekstem podania mu promocyjnych materiałów Muzeum, wewnątrz których ukryty był pakiet od Bielawskiego. Do tej pory nie wiem jak to się stało, ale wtedy właśnie spomiędzy kredowych kartek katalogów wysmyknęły się na kamienne kafle średniowiecznego krużganku zapisane mikroskopijnym druczkiem informacje przeznaczone dla konsula. Zobaczyłam natychmiast, że w promieniu kilku metrów od nas zaczyna się formować wianuszek Sb-ków. Oboje z konsulem udaliśmy, że nic się nie stało. On pozbierał z podłogi katalogi przemieszane z karteczkami z podziemia, uprzejmie podziękował a ja odeszłam pod pretekstem kontynuowania obowiązków służbowych.

Wiedziałam, że nie zostanę zaaresztowana przy konsulu w trakcie otwarcia wystawy gdyż byłby to dyplomatycznym skandalem, na który funkcjonariusze SB nie mogliby sobie pozwolić. Nie wiedziałam jednak, co będzie potem. Byłam jedną z ostatnich osób opuszczających Muzeum. Czekali na mnie przed wyjściem. Myślałam, że mnie aresztują. Podeszli do mnie. Nie było nawet żadnej rozmowy, żadnych pytań czy aresztowania. Jeden z SB-ków tylko powiedział, że mam dwie opcje: albo natychmiast opuszczam kraj albo idę siedzieć za szpiegostwo. Już w pierwszym tygodniu internowania chciano abym emigrowała i ta „propozycja” przez lata była mi sugerowana w mniej lub bardziej agresywny sposób. Za każdym razem stanowczo odmawiałam. Teraz naprawdę mieli mnie w szachu. Wiedziałam jak wygląda więzienie i że wyroki za szpiegostwo są długie.

Kilka dni później po rozmowie z Bielawskim pojechałam do amerykańskiego konsulatu i poprosiłam o spotkanie ze Spikem. Przyjął mnie natychmiast. Przedstawiłam mu sytuację. Zaproponował natychmiastową emigrację do Stanów. Nie zdziwił się, gdy powiedziałam, że nie chciałabym mieszkać USA. Zapytał gdzie w takim razie chciałabym emigrować. Nie za bardzo wiedziałam, więc powiedziałam, że do Kanady. Spike powiedział, że poinformuje ambasadę kanadyjską, kim jestem i będę musiała tylko wypełnić wymagane dokumenty.

W tym samym czasie nieskończoną ilość godzin rozmawiamy z Bielawskim o tym, co dalej. Po pięciu latach kończyły się zasoby bezpiecznych mieszkań, w których mógłby się ukrywać. Na podstawie informacji otrzymywanych od SW domyślaliśmy się, że SB coś szykuje gdyż zaczyna szukać kontaktów z przywódcami podziemia. Jest wrzesień 1986 roku.  Dziwny wrzesień. Kiszczak ogłasza amnestię. Na wolność wychodzi Frasyniuk a kilka dni później jestem świadkiem wypadku samochodowego. Pasażerami samochodu, którzy zginęli na miejscu był Edward Majko, znany działacz Solidarności i Anatol Pierścionek, szef V Oddziału do zwalczania podziemia. Obydwoje pijani. Co to wszystko miało znaczyć? Bielawski obawiał się bardzo, że jeśli dojdzie do porozumienia ugrupowań podziemnych z partią to nie będzie dla nas miejsca w kraju. Coraz bardziej stawało się jasne, że prowadzone są przygotowania do tego, co później zostało nazwane Okrągłym Stołem. Któregoś dnia Bielawski prosi mnie abym przekazała Frasyniukowi wiadomość od SW. Z Frasyniukiem byliśmy prawie sąsiadami, więc nie było trudno się spotkać. Powiedziałam mu, że wszystko wskazuje na przygotowania do podzielenia się władzą. Frasyniuk kładzie rękę na piersi: „Ksenia, ja się od tym surwysyństwem nie podpiszę”, zadeklarował.

Bielawski podejmuje decyzję o ujawnieniu się i po rozmowie z żoną decyzję o emigracji.

Razem jedziemy do ambasady kanadyjskiej. Z niezrozumiałych powodów Kanada nie akceptuje Bielawskiego.

Nadszedł rok 1987. Załatwianie w Polsce koniecznych do wyjazdu formalności przedłuża się.

Dzień mojego wyjazdu. Znajomi wyją na dworcu na pożegnanie kanadyjski motyw Monty Pythona I'm a lumberjack and I'm ok.

Bielawski myślał, że z Kanady będę mogła pomóc sprawie i przebiję się do zachodnich mediów. Przesłał mi nawet dokument podpisany przez Wojciecha Myśleckiego potwierdzający, kim jestem. Był już jednak rok 1990, zostały podpisane postanowienia Okrągłego Stołu i nikt już nie był zainteresowany tym, co działo się w Polsce. Według Zachodu wszystko skończyło się szczęśliwie, tak jak w hollywoodzkim filmie, który przecież musi się zakończyć happy endem.

Bodajże w 2000 roku Bielawski razem z Romualdem Lazarowiczem publikuje książkę Dziwny rok 1989.  Później broni doktorat i w chwili mojego powrotu przygotowuje się do habilitacji.

Po powrocie spotkałam się z nim w Legnicy, gdzie mieszkał. Potem jeszcze kilka razy rozmawialiśmy przez telefon. To on przekazał mi informację o śmierci Piotra Bednarza. Dzwonił jeszcze latem 2012 roku pytając czy nie mogłabym mu pomóc w znalezieniu jakieś pracy. Niestety, ja byłam ponownym imigrantem, tym razem we własnym kraju i nie miałam znajomości, które umożliwiłyby znalezienie mu  zatrudnienia.

Kilka tygodni później Piotr nie żył.

Niewątpliwie był bardzo dobrym dziennikarzem o analitycznym umyśle, umiejącym z pozornie nic nieznaczących szczegółów ułożyć całą panoramę zdarzeń. W pracy obsesyjnie obowiązkowy. Słowo, które nigdy nie gościło w jego słowniku to kompromis.

Był postacią tragiczną, niełatwą w codziennym życiu, ścigany przez demony, którym nie zawsze potrafił stawić czoła.

Minęło już kilkadziesiąt lat od tamtych pamiętnych wydarzeń. W dużej części historia została napisana przez architektów Okrągłego Stołu. Celowo omijano w niej tych, którzy nie poszli na kompromis i nie mieli lewicowego skażenia. Z polityki wyeliminowani zostali ci, którzy nie przystali na okrągło-stołowy konsensus. Zadałam sobie trud prześledzenia nazwisk osób, którym przyznano po 1989 roku państwowe odznaczenia za walkę z reżimem. Znalazłam wśród nich nawet takich, których jedyną zasługą było rozrzucenie kiedyś jakichś tam ulotek. Z tą różnicą, że rozrzucali „właściwe” ulotki. Tak, wiele z tych którzy rzeczywiście poświęcili dużo dla sprawy Polski, tych kamieni rzuconych na szaniec, nigdy nie zostało uznanych. Mało tego, cały czas próbuje się ich odsyłać w historyczny niebyt gdyż tak naprawdę PRL-owski reżim nie został unicestwiony. On tylko się przepotwarzył. Dlatego z dużym zadowoleniem przyjęłam wiadomość o książce Igora dokumentującej działalność Solidarności Walczącej. Powstała ona późno, ale dobrze że powstała.

 

 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości